sobota, 3 maja 2014

TIROMANIA

To się dzieje naturalnie, kiedy jadę, zmienia się otoczenie, zaczynam czuć spokój, odczuwam radość. Pomimo oporów przed wyjazdem, trudnych pożegnań , zaczęłam swoje jechanie w kwietniu 2013. Do Krakowa, jeszcze odwiedzić znajomych, do Zakopanego jeszcze ze znajomymi. A stamtąd już pierwszy autostop do granicy polsko – słowackiej. Niedzielny, deszczowy poranek.  Spokój przeplatający się z niepewnością, wewnętrzna ekscytacja, i też ta ciekawość co tym razem mnie spotka?
Na granicy wszystko rozgrywa się po mojemu. Idę do tirowców, po krótkiej wymianie zdań mój plecak ląduje w tirze, a ja czekam na start prosto do Istambułu.
Jedziemy 5 dni, choć planowo było 3 dni W ciągu tego czasu poznaję życie tirowców. W sumie z Polski ruszamy w 7 tirów, jedziemy ekipą. Jeden z nich to Polak, reszta to Bułgarzy tureccy. Praca tych facetów jest bardzo trudna, odpowiedzialna i monotonna, pomimo ciągłego ruchu.
Dla mnie przygoda cudowna, Sezgin, mój kierowca uczy mnie podstawowego i najważniejszego życia w tirze. Jak i gdzie spać, jak i gdzie jeść, jak i gdzie się myć. Podstawy do przetrwania. I gdy godzinami siedziałam i obserwowałam ruch, wszystkie niewiadome zostawiałam gdzieś za mną. Powrócił stabilny wydech i wdech.
Istnieć nie znaczy żyć. Poczułam, na nowo że warto chwytać moment, że życie jest moje i tylko ode mnie zależy, jak je przeżyje.
Tiromania rozpoczęła się na dobre.
Pierwszej nocy Sezgin dawał w pedałowy palnik, on za nerwowy, ja jeszcze dzika. Oswajanie skończyło się na pękniętej gumie. I ponad dwugodzinnym postoju w środku nocy, po środku niczego.
Pierwsze koty za płoty, pomyślałam, sprzężenie energii.
Jechaliśmy całą noc i następny cały dzień do pierwszego odpoczynku, kilometr po kilometrze, w słońcu , w deszczu. Słuchaliśmy nieodłącznej już Modern Talking, rozmawialiśmy łamanym polsko – bułgarskim językiem. To Sezgin nauczył mnie spać w tirze na jednej leżance z kierowcami, tylko na waleta tzw. , karmił i częstował swoim jedzeniem, piliśmy turecką kawę i polską herbatę. Oliwki, sery, pomidory z Turcji. Wódka! Z Polski, oczywiście. W tirze, jak w kuchni u mamy – lodówka wypełniona smakołykami. Tureckie tiry okazały się najczystszymi, w jakich jeździłam, mieszkałam. Tureccy tirowcy najserdeczniejszymi.
Wjeżdżając do Stambułu, Sezgin zmartwiony powiedział, że się boi, na co ja : dlaczego? Przecież poznał mnie dobrze przez ostatnie 5 dni. A on, że nie boi się o mnie, że o Stambuł się boi. J
I to jest ten moment, kiedy ta historia dobiega do końca, choć w myślach kłębi się ochota przedłużenia tego, bo już jest fajnie, bo już jest bezpiecznie, bo znowu pojawia się zakręt za którym nie wiem co mnie spotka. Podnosi się adrenalina.
Na środku ruchliwej drogi zatrzymują się dwa tiry, Sezgin odprowadza mnie na przestanek metra, potem trąbi na pożegnanie.
Zostaje uśmiech na twarzy i idę dalej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz