To się dzieje naturalnie, kiedy jadę, zmienia się otoczenie,
zaczynam czuć spokój, odczuwam radość. Pomimo oporów przed wyjazdem, trudnych
pożegnań , zaczęłam swoje jechanie w kwietniu 2013. Do Krakowa, jeszcze
odwiedzić znajomych, do Zakopanego jeszcze ze znajomymi. A stamtąd już pierwszy
autostop do granicy polsko – słowackiej. Niedzielny, deszczowy poranek. Spokój przeplatający się z niepewnością,
wewnętrzna ekscytacja, i też ta ciekawość co tym razem mnie spotka?
Na granicy wszystko rozgrywa się po mojemu. Idę do tirowców,
po krótkiej wymianie zdań mój plecak ląduje w tirze, a ja czekam na start
prosto do Istambułu.
Jedziemy 5 dni, choć planowo było 3 dni W ciągu tego czasu
poznaję życie tirowców. W sumie z Polski ruszamy w 7 tirów, jedziemy ekipą.
Jeden z nich to Polak, reszta to Bułgarzy tureccy. Praca tych facetów jest
bardzo trudna, odpowiedzialna i monotonna, pomimo ciągłego ruchu.
Dla mnie przygoda cudowna, Sezgin, mój kierowca uczy mnie
podstawowego i najważniejszego życia w tirze. Jak i gdzie spać, jak i gdzie
jeść, jak i gdzie się myć. Podstawy do przetrwania. I gdy godzinami siedziałam
i obserwowałam ruch, wszystkie niewiadome zostawiałam gdzieś za mną. Powrócił
stabilny wydech i wdech.
Istnieć nie znaczy żyć. Poczułam, na nowo że warto chwytać
moment, że życie jest moje i tylko ode mnie zależy, jak je przeżyje.
Tiromania rozpoczęła się na dobre.
Pierwszej nocy Sezgin dawał w pedałowy palnik, on za
nerwowy, ja jeszcze dzika. Oswajanie skończyło się na pękniętej gumie. I ponad
dwugodzinnym postoju w środku nocy, po środku niczego.
Pierwsze koty za płoty, pomyślałam, sprzężenie energii.
Jechaliśmy całą noc i następny cały dzień do pierwszego
odpoczynku, kilometr po kilometrze, w słońcu , w deszczu. Słuchaliśmy
nieodłącznej już Modern Talking, rozmawialiśmy łamanym polsko – bułgarskim
językiem. To Sezgin nauczył mnie spać w tirze na jednej leżance z kierowcami,
tylko na waleta tzw. , karmił i częstował swoim jedzeniem, piliśmy turecką kawę
i polską herbatę. Oliwki, sery, pomidory z Turcji. Wódka! Z Polski, oczywiście.
W tirze, jak w kuchni u mamy – lodówka wypełniona smakołykami. Tureckie tiry
okazały się najczystszymi, w jakich jeździłam, mieszkałam. Tureccy tirowcy
najserdeczniejszymi.
Wjeżdżając do Stambułu, Sezgin zmartwiony powiedział, że się
boi, na co ja : dlaczego? Przecież poznał mnie dobrze przez ostatnie 5 dni. A
on, że nie boi się o mnie, że o Stambuł się boi. J
I to jest ten moment, kiedy ta historia dobiega do końca,
choć w myślach kłębi się ochota przedłużenia tego, bo już jest fajnie, bo już
jest bezpiecznie, bo znowu pojawia się zakręt za którym nie wiem co mnie
spotka. Podnosi się adrenalina.
Na środku ruchliwej drogi zatrzymują się dwa tiry, Sezgin
odprowadza mnie na przestanek metra, potem trąbi na pożegnanie.
Zostaje uśmiech na twarzy i idę dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz