sobota, 3 maja 2014

KOMMAGENE HOTEL. Kahta. Góra Nemrut. Turcja.

"Kurdystan. Bez miejsca na mapie" jest książką po której przeczytaniu zaciekawiłam się narodem Kurdów.
Ukazuje jeden z największych narodów na świecie bez własnego państwa. Jest to historia 45 milionowej społeczności, żyjącej pod zaborami w czterech krajach (Irak, Iran, Syria, Turcja), a także na emigracji, między innymi w Polsce. Opowiada o życiu codziennym, o radościach i o tragediach, wojnach, o religiach, zwyczajach, kulturze, a także o niezwykle szybko rozwijającej się gospodarce w maleńkiej kurdyjskiej autonomii na terenie północnego Iraku. Książka dotyczy narodu, który dzielnie broni swojej tożsamości, który jest niezwykle gościnny, ale też twardy i honorowy.
 Autorka Maria Giedz
Dlatego Turcja, w której spędziłam 3 miesiące grubą linią jest podzielona dla mnie na zachód i wschód, a rozdziela ją najpiękniejsza geograficznie Kapadocja w jakiej w życiu byłam. capadocia jest nieziemska...przepiekna i zachwycajaca, jak diamenty, najpiekniejsza

Wracając do Kommagene hotel i Kahta w której spędziłam 3 tygodnie, a potem jeszcze wróciłam na pare dni.
Co zainspirowało mnie do odwiedzenia tego miejsca?
( Film, Po 20 latach od nakrecenia Baraki, Ron Frick powraca z Samsarą.
https://www.youtube.com/watch?v=aaBFaNxgm8s
film to inspiracja do wyjścia z domu :), w13.09 minucie są obrazy z góry Nemrut, blisko Kahta.

Mieszkam w hotelu prawie 3 tygodnie, ale korzystając z couchsurfingu, zaproponowałam im pomoc w pracach hotelowych w zamian za nocleg. Żyję według zasady : żeby dawać, trzeba brać, żeby brać, trzeba dawać! Bo nie da się tylko dawać, bo nie można tylko brać.
Pomagałam w recepcji, w restauracji, w sprzątaniu pokoi, 3 – 4 godz. Dziennie
Właściciel hotelu zaprosił mnie na swoje wesele ( bagatela 2000 osób )
Poznałam wyjątkowych ludzi - turystów, którzy docierali do tego nietuzinkowego miejsca,
Zostałam w końcu przewodnikiem wycieczek i kilka razy byłam na górze Nemrut z turystami.
I co najcenniejsze dla mnie po ludzku zaprzyjaźniłam się z menadżerem hotelu Abim i spędziliśmy bardzo miłe chwile pracując w hotelu, ale również zaprosił mnie do swojej rodziny, do domu, i to z jego dziećmi i żoną spędzałam często popołudnia i wieczory. Miałam okazje pobyć na 100% z Kurdami z krwi i kości! J Kurdy tureccy dla mnie najlepsi, mega życzliwi, szczerzy, ciepli, pomocni, radośni, bardzo fajni ludzie. Upodobałam sobie ich bardzo J
Mieszkając w Kahta jedyne pieniądze, jakie wydałam to pieniądze na prezenty dla moich przyjaciół. To do tego czasu spędzonego w Kahta zawsze wracam z wielką czułością, uśmiechem i radością wszechogarniającą. Magia.
Link do hotelu:
http://pl.tripadvisor.com/Hotel_Review-g815360-d3245110-Reviews-New_Kommagene_Hotel-Kahta.html#LIGHTBOXVIEW
Myślę, że z hasłem DORI, będzie i taniej i rodzinniej :)

EXCLUSIVE JACHTOSTOP bez grawitacji. TURCJA


Droga z Antalyi do Fathiye okazała się zapierająca dech w piersiach, krajobrazowo cudowna, piękna, smaczna, jak ze snów. Mój host mieszka na wiosce Kayakoy pod Fethiye, jemy wspólnie śniadanie, pożyczam od niego rower i jadę na plaże, jakieś 10km. Po drodze zwiedzam greckie zabytki. Dojeżdżając do plaży, pod górkę i z górki odczuwam dumę własną, która trwa bardzo krótko, bo uświadamiam sobie, że tak zaangażowana w wycieczkę rowerową, zapomniałam o celu, plaży, a na plaży jest niezbędny strój w którym mogłabym się kąpać. Więc błąkam się po okolicznych skałach, szukam. Nadpływa lodziarz
- Chcesz owocowe, pyszne lody? Pyta
Nie zastanawiam się długo
- Lodów nie chcę, ale na motorówce chcę pływać z Tobą.
- Zapraszam! Podpływa i wsiadam.
I nie więcej , jak po minucie już płynę z nim motorówką, w Morze Śródziemnomorskie, szukać klientów na lody. Płynę w stronę słońca, w całym tym szaleństwie wiem, że nikt już mnie nie zatrzyma. Czuję wiatr  w skrzydłach. Zatracam się, bez grawitacji.
Lodziarz, bo tak go nazwałam, jest mega pozytywny, dodaje mi energii, dużo uśmiechu. Rozmawiamy o życiu i marzeniach, zwierzam mu się, że jednym z moich marzeń jest pływanie na jachcie. On, w tym momencie tylko się uśmiecha i rozpędza motorówkę. Podpływamy pod jeden z bardziej ekskluzywnych jachtów w zatoce, ja chce sprzedać lody, a „mój lodziarz” zamiast o lody, on o moim marzeniu! Ludzie z jachtu, bardziej zaskoczeni, zapraszają mnie na dzień następny, dziś już nie płyną. Jak się pojawie o 10 rano pod ich jachtem, płynę z nimi. Wow!
Delikatna siła napędowa wstrząsa mną, sprawia że jestem lekka- nie boję się oddychać.
Ekscytacja sięga zenitu. Lodziarza życzliwość pozwala mi dostać się pod jacht następnego dnia. Wsiadam i płyniemy w rejs po morzu śródziemnym. Radość, fascynacja jest tak głęboko we mnie, że jest jak wirus i zarażam nim wszystkich wokół mnie.
Spędzam fantastyczne dwa dni na jachcie. Ze swoją prywatną szalupą i wszystkimi luksusowymi dodatkami. W konsekwencji właściciele jachtu, tak mnie polubili, że dostałam od nich  prezenty : krem do opalania i koszulkę, które przydały mi się bardzo i zawsze dostarczały ciepłych, luksusowych wspomnień.


TIROMANIA

To się dzieje naturalnie, kiedy jadę, zmienia się otoczenie, zaczynam czuć spokój, odczuwam radość. Pomimo oporów przed wyjazdem, trudnych pożegnań , zaczęłam swoje jechanie w kwietniu 2013. Do Krakowa, jeszcze odwiedzić znajomych, do Zakopanego jeszcze ze znajomymi. A stamtąd już pierwszy autostop do granicy polsko – słowackiej. Niedzielny, deszczowy poranek.  Spokój przeplatający się z niepewnością, wewnętrzna ekscytacja, i też ta ciekawość co tym razem mnie spotka?
Na granicy wszystko rozgrywa się po mojemu. Idę do tirowców, po krótkiej wymianie zdań mój plecak ląduje w tirze, a ja czekam na start prosto do Istambułu.
Jedziemy 5 dni, choć planowo było 3 dni W ciągu tego czasu poznaję życie tirowców. W sumie z Polski ruszamy w 7 tirów, jedziemy ekipą. Jeden z nich to Polak, reszta to Bułgarzy tureccy. Praca tych facetów jest bardzo trudna, odpowiedzialna i monotonna, pomimo ciągłego ruchu.
Dla mnie przygoda cudowna, Sezgin, mój kierowca uczy mnie podstawowego i najważniejszego życia w tirze. Jak i gdzie spać, jak i gdzie jeść, jak i gdzie się myć. Podstawy do przetrwania. I gdy godzinami siedziałam i obserwowałam ruch, wszystkie niewiadome zostawiałam gdzieś za mną. Powrócił stabilny wydech i wdech.
Istnieć nie znaczy żyć. Poczułam, na nowo że warto chwytać moment, że życie jest moje i tylko ode mnie zależy, jak je przeżyje.
Tiromania rozpoczęła się na dobre.
Pierwszej nocy Sezgin dawał w pedałowy palnik, on za nerwowy, ja jeszcze dzika. Oswajanie skończyło się na pękniętej gumie. I ponad dwugodzinnym postoju w środku nocy, po środku niczego.
Pierwsze koty za płoty, pomyślałam, sprzężenie energii.
Jechaliśmy całą noc i następny cały dzień do pierwszego odpoczynku, kilometr po kilometrze, w słońcu , w deszczu. Słuchaliśmy nieodłącznej już Modern Talking, rozmawialiśmy łamanym polsko – bułgarskim językiem. To Sezgin nauczył mnie spać w tirze na jednej leżance z kierowcami, tylko na waleta tzw. , karmił i częstował swoim jedzeniem, piliśmy turecką kawę i polską herbatę. Oliwki, sery, pomidory z Turcji. Wódka! Z Polski, oczywiście. W tirze, jak w kuchni u mamy – lodówka wypełniona smakołykami. Tureckie tiry okazały się najczystszymi, w jakich jeździłam, mieszkałam. Tureccy tirowcy najserdeczniejszymi.
Wjeżdżając do Stambułu, Sezgin zmartwiony powiedział, że się boi, na co ja : dlaczego? Przecież poznał mnie dobrze przez ostatnie 5 dni. A on, że nie boi się o mnie, że o Stambuł się boi. J
I to jest ten moment, kiedy ta historia dobiega do końca, choć w myślach kłębi się ochota przedłużenia tego, bo już jest fajnie, bo już jest bezpiecznie, bo znowu pojawia się zakręt za którym nie wiem co mnie spotka. Podnosi się adrenalina.
Na środku ruchliwej drogi zatrzymują się dwa tiry, Sezgin odprowadza mnie na przestanek metra, potem trąbi na pożegnanie.
Zostaje uśmiech na twarzy i idę dalej.



O Iranie




O Iranie.

Poznałam Iran w najprostszych sytuacjach, oglądałam z ulicznego tłumu, a nie zza szyb muzealnych. Dostrzegłam Iran, którego nie ma w zbiorowej świadomości.
Niecodzienność irańskiej codzienności.
Jest nietuzinkowy, inny od wszystkich krajów, jakie do tej pory odwiedziłam.
Perskie grzeczności, perski kalendarz – dżalali, w Iranie zaczął się 1392 rok!
Alfabet i język, cyfry też perskie – farsi. Za alkohol grozi więzienie, tak, jak za koedukacyjne publiczne spotkania. Segregacja płciowa jest obowiązkowa w szkołach, w komunikacji drogowej, na weselach też. Muzyka rozrywkowa w miejscach publicznych zabroniona, tańce i śpiewy też. Nie ma bankomatów międzynarodowych, ambasady amerykańskiej, Mc Donaldów, dyskotek.
W Iranie zastała mnie inność. Fascynująca, pociągająca, uzależniająca.
Iran jest inny. Inny,  nie znaczy obcy, ale wyjątkowy. Kontakt z Innym nie wyklucza możliwości porozumienia, ale wymaga dużej tolerancji, szacunku i respektu. Inny nie znaczy gorszy ani lepszy. Inność często jest nieakceptowana przez pozostałych, bo stanowi o odrębności. W końcu inność jawić się może, jako zagrożenie, bo jest niezrozumiałe przez resztę. To swoisty sposób życia, odmienny poziom wrażliwości, ale w Iranie zastałam też przekonanie o własnej wyższości i czasem wygórowanej ambicji.
Nie ulegam utartym schematom i konwenansom. Inność ma wiele barw.

Obserwując irańską ulicę, przesiadując w irańskich rodzinach zasłyszałam co mówią i myślą o obecnie panującym tam systemie. Czułam się tam, jako szczęściarz, któremu los pozwolił urodzić się w wolnym świecie, bez ideologicznego i religijnego knebla.
Zaobserwowałam ludzi żyjących w strachu przed sąsiadem, bojących się słuchać Madonny, bo jest zakazana, pijących alkohol, ale przy zgaszonym świetle, w poczuciu, że grozi za to więzienie. Ogromna większość młodych ludzi żywi tylko jedno marzenie, skończyć studia, wyszkolić język obcy i uciec z perskiego „raju” , wszędzie tam, gdzie ludzie będą mogli podejmować sami decyzje o tym, jak żyć, nie będąc szpiegowanym przez wszystkich dookoła. Nie chcą być zmuszani od najmłodszych lat do postrzegania Zachodu i jej kultury, jako wytworu szatańskiego, jaki jest im narzucany przez reżimowski system. Występuje tam dokładnie odwrotny efekt, drażniąca mnie miłość do Ameryki i Europy. Z perspektywy zasad tam panujących zrozumiana jest przeze mnie ta złudna miłość, ale ciężka do zaakceptowania w trakcie bycia tam.
Miałam okazje mieszkać z burżuazyjną mniejszością irańską zakochaną w swoim systemie państwowym, to też zaburzało mój odbiór, tego co dzieje się w Iranie.
Kilka tygodni spędzonych w Iranie sprawiło, że przestałam myśleć o tym kraju, jako o wolnym świecie, jako ostoja dla tych którzy cierpią z powodu braku elementarnego prawa do wolności.
 Prawdą jest że Iran jest krajem przepięknym , ale to kraj o którym bardzo ciężko jest powiedzieć, że to kraj ludzi szczęśliwych. 
Więcej zdjęć na:

środa, 1 sierpnia 2012

ZWYCZAJNIE


Podobne do motyli, ale czarno – biale i oddajace dzwiek cykad. Bzyczenie much, muszek, komary, ale nie gryzace, psy obok siedzace. Przede mna step, laka z kiepskawa trawa, dalej stado jakow i dwa konie, a na nich dwoch chlopcow – Tupsio i Ciechla, pilnujacych stada. Po lewej stronie wzgorza zalesine lichymi, ale drzewami, trzy osady gerow, daleko droga, po ktorej tylko czasem przejezdza jakis samochod, czesciej motory. Po prawej moj ulubiony pejzaz, gory o delikatnie zaokraglonych wierzcholkach, na ktorych chmury swoim cieniem tworza niepowtarzalne figury, ksztalty, obrazy. I Wielkie Biale Jezioro, z przejrzysta, czysta, swieza i zimna woda. Kapiele w nim przyprawiaja o zawrot glowy. Za mna, teraz juz Ger Camp, bo stoi siedem gerow, w ktorych mieszkaja turysci. Ale ja lubie ten moment, kiedy tu przyjechalysmy ( jeszcze z Zosia ) pierwszy raz. Wtedy bylo dwa gery i jezioro tylko dla nas. Jest boisko do koszykowki i toaleta wolno stojaca J, w oddali mieni sie woda jeziora i powulkaniczny krajobraz. Tuz za mna stoi ger, w ktorym teraz mieszkam razem z 9 osobowa rodzina. Czasami spi z nami jeszcze Suma, ale teraz pelni role przewodnika konnego. Jest na 3 dniowej wycieczce z turystami.
Ema – babcia, wstaje okolo 5 rano i rozpala w piecu, wtedy spi sie najlepiej, bo jest tak cieplutko. Zawsze rano przygotowuje sute – caj – zielona herbate z mlekiem, woda, sola i przelewa do termosu, aby zawsze byla ciepla. I zawsze, gdy przychodzisz do geru, np. Po jakiejs pracy dostajesz sute caj, gosc wizyte rozpoczyna od sute caj, sute caj zawsze i wszedzie J. Ema, ubiera Del – tradycyjny stroj mongolski i okolo 8 rano idzie doic jaki i konie. Jest wlascicielka 50 sztuk jakow, ale doi tylko te, ktore maja male jaczki. Wlascicielem koni jest jej syn Amra, koni maja 38 sztuk. Konice J daja mleko tylko w okresie letnim, gdy maja zrebaki. Eryk – mleko konskie, to najlepsze co w zyciu pilam. Z tego mleka Mongolowie robia wodke. I o tej wodce nalezy napisac osobny post ;). Wracajac do Emy, dojenie zwierzat zajmuje jej wiekszosc dnia, bo babcia kilka razy dziennie wykonuje ta czynnosc. Przygotowuje tez pyszne, niemiesne dla mnie jedzenie, co w mongolskich warunkach jest nielada sztuka.
Na sniadanie jem ciastka z maslem z mleka jaka, albo chleb z tym samym maslem, ale chleb to luksus J. Na obiad zupa mleczna z makaronem, oczywiscie zrobionym recznie, wysuszonym na sloncu lub na piecu i pokrojony w paseczki. Na kolacje duzo usmiechu mojej mongolskiej rodziny J. Sa jeszcze przekaski o poteznej ilosci kalorii : suszone sery w roznych postaciach, slodycze w poteznych ilosciach i wspomniany eryk w litrach J. Mongolowie do tego dodaja jeszcze mieso w kazdej postaci i w kazdej ilosci. O kazdej porze.
Togo jest etatowym mysliwym. Jezdzi na swoim motorku z nielegalna strzelba na nielegalne polowania na chronione marmoty. Coz ja moge, gdy oni uwielbiaja barbekue z marmotem w roli glownej. Gdy patrze na zajadajaca sie 10 osobowa rodzine tymze miesem, wcale nie mysle, ze to obrzydliwe, wrecz przeciwnie im naprawde to mieso smakuje, marmot – stosunkowo niewielkie zwierze, cos jak nasz bobr albo potezna wiewiorka ;), nafaszerowany ziemniakami, wulkanicznymi skalkami,( ktore pozniej sluza do ogrzewania rak), zgrilowany i 10 osob wokol niego przed gerem w kolku z rekami przygotowanymi do obgryzania kosci. Wszyscy sie zajadaja, tlusci po uszy J, tylko ja, co to nie je miesa i wymyslila sobie mongolskie wycieczki, wcinam ogorki konserwowe przywiezione z Polski i salatki naddunajskie od braci Urbankow z Lowicza J.
Dodma, 13 letnia dziewczynka o niebywalej zdolnosci artystycznego wyginania w kazda strone swojego kregoslupa w tej rodzinie pelni role ksiezniczki, ktora w trakcie roku szkolnego mieszka w Ulaanbaatar i chodzi do szkoly jezykowej i trenuje swoje gimnastyczne talenty, ale w trakcie wakacji, ksiezniczka zamienia sie w bardzo dojrzala, posluszna corke i wnuczke pomagajaca we wszystkich codziennych czynnosciach swojej babci. Razem grywamy w koszykowke, ucze ja plywac w jeziorze i uczymy sie nawzajem jezykow i polskiego i mongolskiego. Piekna dziewczyna. Moze na nastepne wakacje przyjedzie do Polski...
Gdy rano wstajemy zawsze swieci slonce, po poludniu przez jakas godzine pada deszcz, wieczor jest juz bezchmurny. Jest wysoko 2060 m n.p.m. wiec cieple ciuchy sa wskazane. Gdy zapada zmrok zapalamy swieczke i szykujemy sie do snu, kazdy ma swoje miejsce w gerze i wie co robic J.

NIEBO


Przy dzwiekach Modern Talking gnamy rodzinnie przez mongolskie stepy. W samochodzie jest nas 10 osob. Jakiez dla mnie zaskoczenie ze w Mongolii wszyscy spiewaja. Wszyscy umieja i spiewaja. A ja? Tu nie mam blokady. I ja spiewam...chery, chery lady...:). Za oknem cudne jezioro, a z kazdej strony wznosza sie gory. Nie ma drzew. Czy ja jeszcze pamietam, jak wygladaja drzewa? Ups, czasem dziury w nieasfaltowej drodze sa tak duze, ze wpadajac do nich zmieniamy nasze polozenie w srodku samochodu. Jest w nim porzadny gwar ;). Mijamy kolejne stado koni pasacych sie wsrod suchej trawy stepow. Wielkie Biale Jezioro lezy na wysokosci 2060m n.p.m. , woda w nim przeswituje, jest ciepla i smialo mozna sie w niej zanurzyc. Wulkaniczne otoczenie, skupiska skal, pasma zieleni, kilka polwyspow. I kolejne stado, tym razem barany wymieszane z kozami. Kolorow wsrod nich mnostwo. Kazdy z nich jedyny w swoim rodzaju. Przejezdzamy samochodem posrod nich, ale kierowca nigdy nie trabi na zwierzeta. Zwalnia, czeka, az przejda. Maja duzy respekt do swoich zwierzat. Szanuja i zwierzeta i siebie nawzajem – przytulaja sie i dotykaja. Tylko nie po glowie, wlosy moze dotykac tylko zona mezowi i odwrotnie, dzieci glaskac mozna tylko swoje J. Moich wlosow tez nie dotykaja, ale bacznie obserwuja. Fakt ich koloru, nie pozostawia obojetnie nikogo. Zolte...no dobra, dotykaja, ale zawsze pytaja czy moga J.
Drogi w Tariat. Sa wszedzie, nie ma czegos takiego jak asfalt. I moze i dobrze, bo lepiej sie jezdzi, gdy mozesz sobie wybrac, ktora droga pojedziesz i tylko dobry kierowca wie, ktora wybrac, aby mniej rzucalo J. Mialam okazje jezdzic roznymi srodkami transportu i z roznymi drajwerami, wiem co mowie.
Tradycyjna muzyka mongolska stworzona na  potrzeby dlugich przejazdow z miejscowosci do miejscowosci. Gdy podrozujesz po Mongolii nigdy nie wiesz czy trasa jaka planujesz przebyc  zajmnie Ci 12 godzin czy 24. W Mongolii wszyscy maja czas...do czasu oczywiscie, tu, zyje sie w rytm muzyki mongolskiej, spokojnie, z szacunkiem do przyrody, do tego co daje natura. Jest czas na to, aby poczuc, zastanowic sie, zobaczyc. Zrozumiec. Uwielbiam te muzyke.
Del – tradycyjne stroje Mongolow nie sluza tylko na pokaz, nie sa ubierane tylko na najwieksze swieto Naadam. To praktyczne, cieple i uzywane w codziennych czynnosciach ubranie, ktore w Tariat nosi kazdy. Ja tez. Przy dojeniu zwierzat, jezdzeniu na koniu, motorem stroj wrecz jest obowiazkowy. A jak w nocy juz nie masz sily jechac dalej, to stroj swietnie sprawdza sie jako spiwor, bo jest cieply, robactwo przez niego sie nie dostanie, smialo mozna lezec na trawie i ogladac czarne niebo pelne gwiazd i ksiezyc prawie w pelni.
Dojezdzamy do domu. Do Tariat, ktore jest usytuowane 12 km od jeziora. Miasteczko w ktorym mieszka 6000osob, ale zima, teraz jest puste. Podobno wszyscy sa gdzies w przestrzeni mongolskiej. W gerach, na wioskach. W Tariat jest 20 sklepow, 4 stacje benzynowe,2 banki, szkola, szpital, klub, jeden hotel, jeden guest hause, w ktorym ja mieszkam, stadion i pewnie cos jeszcze, czego nie zdazylam odkryc. Kosciolu nie ma. Ktos mnie zapytal czy w Tariat jest niedziela...hmmm, niedziela jest, ale nie taka, jaka my mamy w Polsce J. Wracajac do sklepow i ich ilosci. Tak to juz jest w naszym zyciu, ze przeciez kazdy w koncu musi zaczac pracowac, sie ustatkowac, najlepiej miec rodzine i dzieci. Taki trend spoleczny. I to tez tak dziala w Mongolii, w Tariat rowniez. Nie ma fabryk, rolnictwo nie ma prawa w takich warunkach wystepowac, co zostaje? Handel. A wiec wszyscy maja sklep. Kazdy sklep znajduje sie w domu. W kazdym sklepie znajdziesz te same produkty. Owocow brak. Z warzyw stale trio: ziemniak, marchew i cebula. Na polkach stoi tez „ Salatka nadzwyczajna”, „ leczo pieczarkowe” ,” ogorki konserwowe” , czasem ananas w puszce. Pyszne soki aloesowe z cukrem lub bez. Jest Coca-cola i snikers, draze kokosowe Korsarze ze Skawy obowiazkowo. Zupki koreanskie i mnostwo slodyczy wszelakich.
Sa zabawki dla dzieci i kosmetyki dla ksiezniczek. Papier toaletowy tez jest Ji plastiki rozne. Sitka. Wiaderka.
Co z woda? W Tariat jest publiczna, platna studnia. Bierzesz wozek, banke i jedziesz po wode, jeszcze w tamta strone radzilam sobie celujaco, z powrotem bylo gorzej. Prysznic tez jest publiczny, platny. Ale ciepla woda jest, czasem nawet za goraca. Raz w tygodniu warto skorzystac. Nad jeziorem woda jest wiadomo skad J, ale dopiero, jak masz ja w bance doceniasz kazda krople. I nawet pojecia nie mialam, w jak malej ilosci wody potrafie umyc sie cala.
I moze to wszystko brzmi dziwnie, ale w Tariat jest tak pozytywny klimat, slonce, ktore nie meczy, insekty, ktore nie gryza, a spidermany sie tylko usmiechaja, jest tam tyle dobrej energii i tylu fajnych ludzi, ktorzy pomimo trudnych warunkow, jakie maja, radza sobie wysmienicie, a przy tym ten ich wieczny spokoj i urzekajacy brak nerwow mnie rozbraja.